anioł
now browsing by tag
NO ZROBIŁAŚ MI WRESZCIE TEGO ANIOŁA??…

Dzisiaj też będzie o aniołach, ale zgoła innych.
Przyznam, że ich zrobienie było dla mnie nie lada wyzwaniem i traumą, bo zleceniodawcy stali nade mną bez przerwy, podpowiadali i komentowali postępy w pracy i co tu dużo mówić – krytykowali ile wlezie – a to, że włosy nie takie, a to, że sukienka na jednym bardziej, a aureolka nad drugim ksyfsa, a to, że jeden ma więcej literek, a drugi ma nóżkę wyżej, a to, że niebieski jest za mało niebieski, a to… ech, szkoda słów…
A jedności i zgody w narodzie nie było za grosz, bo jeden chciał niebiańskiego przedstawiciela odziać koniecznie w kosulkę ze spajdelmenem, a drugi oblec w mundur konfederata (autentyczne, nic a nic nie ściemniam!),
do tej pory nie mogę wyjść z szoku, że w końcu, po niekończących się negocjacjach, obaj jakimś cudem zgodzili się na białe giezło.
Anioły są zatem zrobione na specjalne życzenie Budrysów i według ich „dokładnych” wytycznych miały być:
– na desce (nie wiem skąd im się ta deska wzięła, pewnie stwierdzili, że skoro inne anioły na deskach robię, to i ich mają być też takie… niestety odpowiednich desek akurat nie miałam, więc zrobiłam na kawałkach barlineckiej, odpowiednio złachanych),
– koniecznie/bezapelacyjnie/i tylko w niebieskościach (czyli w sferach kolorystycznych doskonale mi obcych),
– i z literkami,
– i tańczące,
– i mają mieć listki (?),
– i gwiazdki (!),
– i zegar, ale „taki mały zeby go nie było widać, ale zeby był, wies jaki, plawda?”,
– i mają być absolutnie i zupełnie takie same tylko inne 
No, łatwo nie było…
Nawet w pewnej chwili myślałam, że osiwieję i zaraz potem wybuchnę niby jaki noworoczny fajerwerk, ale w końcu dałam radę, choć przyznaję się dobrowolnie do manipulacji – końcowy efekt deczko nagięłam pod siebie, gdy cerbery spały – szczególnie w kwestii ocieplenia jadowicie niebieskiego koloru, wybranego przez Budrysów na tło, dodając mu trochę czerwieni i turkusów, tyle tylko, żeby nie zbijał patrzącego natychmiast, a dopiero po chwili… na więcej się nie odważyłam, bo i tak musiałabym przemalowywać, znam moje Budrysy od podszewki – zobaczyłyby natychmiast i nie odpuściłyby mi nawet na pici kłak… 
A to, jakie wyniki dała nasza kolektywna praca (ha,ha,ha…kolektywna!!! w tym tercecie byłam tylko wyrobnikiem
), oceńcie sami 
I już wiem, skąd im się wzięła deska, przypomniała mi wczoraj o tym Shanni, mówiąc, że przecież sami tę deskę łowili…
No fakt!!!
Parę tygodni temu łowili 
A ściślej, zobaczywszy ją pływającą w toni jeziora Kierskiego – nie bacząc na narażanie życia Najlepszego, zmusili go siłą (znaczy prośbą, groźbą, przekupstwem i wypychaniem) do wejścia do wody i wyłowienia jej z głębin, wzbudzając tym ogólną wesołość na plaży, a jeszcze większą okazując żywiołową radość po szczęśliwym wyłowieniu, wydając pełne zachwytu dwuwrzaski w stylu „jaka ona piękna!!” i „jaka slicnie stala, plawda??!” (hmmm… podejrzewam, że niechcący obdarzyłam ich pewnym genem…).
Najlepszy zeznawał później, że przyglądająca się tej interesującej scenie gawiedź, w ilości rosnącej w postępie geometrycznym , wprost tarzała się w piachu ze śmiechu, co na Budrysach nie wywierało żadnego wrażenia.
A potem Budrys Starszy, który raz wziąwszy ją w ręce nie pozwolił już jej sobie z nich wydrzeć, bohatersko wiózł zdobycz do domu, przytroczoną do pleców koszulką zamotaną wokół brzucha, bo Najlepszy nie wykazał się był
zmysłem przewidywania i żadnego powrósła ze sobą nie wziął, a inaczej nie dało się prowadzić pojazdu, znaczy rowerka, a do plecaka się nie mieściła.
A jeszcze później wpadli w drzwi siedziby rodowej jak huragan zmieszany z orkanem.
– Zobacz jaką pięęękną, starą deskę dla ciebie zdobyłem!!!! – darł się Budrys Starszy machając mi przed nosem mokrą dechą wyrwaną z jakiejś ławki, jak wskazywały ślady – i jaki ma fajowy gwóźdź!!!!.
– I ja! I ja tes zdobyłem pięęękną deskę, plawda? – Budrys Młodszy bardzo często kończy zdanie wyrazem „prawda” z pytajnikiem na końcu, upewniając się w słuszności swoich sądów 😉 – Zobac!!!! – wtórował Starszemu, wciskając mi w rękę… patyk od loda i wlepiając we mnie swoje oczy wielkości najpiękniejszych błękitnych pater (normalnie ma je wielkości spodków, ale w chwilach podniecenia to one mu się zwiększają i to do rozmiarów niekontrolowanych).
– Zrobisz mi anioła??
– I dla mnie tes zlobis, plawda?
No rozczuliłam się wtedy na całego, i tym, że dechy były piękne i stare, i tym, do jakiego poświęcenia są zdolne Budrysy, żeby sprawić mi radość starą dechą (Najlepszy przysięgał, że nawet nie zauważył kiedy Młodszy wygrzebał z piachu swoją „dechę” i gdzie ją schował, bo kieszeni w spodenkach nie miał… musiał ściskać w rączce… i musiało mu być strasznie niewygodnie swój pojazd prowadzić…).
I zaraz też wysłałam swoją radość w świat chwaląc się Shanni-Dorci 
I faktycznie wtedy obiecałam, że im zrobię anioła…
No a teraz przyszło mi się z obietnicy wywiązać, bo Budrysy strasznie pamiętliwe są i każde „obiecałaś” bezwzględnie egzekwują 
A dechy mam!
Oto dowód
anioł, deska 350x250mm, relief, stencil, mika, patyna, wosk
ANIOŁY DOMOWE – SEXTUS, NIOSĄCY KWIATY…

Sextus, to kolejny anioł z rodziny ANIOŁÓW DOMOWYCH.
Urodził się z numerem szóstym.
Praca nad nim, podobnie zresztą jak nad poprzednimi, dała mi wiele satysfakcji i radości. Nie da się zaprzeczyć, że lubię je robić i to na równi z moim ukochanym szkłem 🙂
Sextus, mający przydomek Niosący Kwiaty ( bo plamy przy jego rękach jakoś tak same w kwiaty się ułożyły) powstał – tak jak i jego starsi bracia – na desce, a właściwie na trzech deskach oprawionych w ramę, na specjalne życzenie jednych takich moich przyjaciół 🙂
Deski zostały specjalnie wyszczotkowane, żeby wydobyć ich fakturę, potem zabejcowane i zaolejowane.
A później to już poooszłooo… Nawet dokładnie nie wiem co i jak po kolei, bo szybciutko uleciałam w światy równoległe tracąc kontakt z bazą.
deska w ramie 220×220 mm
mixed media
bejca, olej, szlagmetale, miki, bitum, stencil (farba strukturalna, relief (masa modelarska) patyny, pasty pozłotnicze
wykończenie – wosk mat
ANIOŁY DOMOWE – QUINTUS, ANIOŁ CODZIENNEJ TROSKI…

Quintus urodził się piąty.
Przysiadł na desce spokojnie
skrzydła połyskujące srebrem
jak jutrzenka delikatne
perłowe jak mgła
odważnie rozpostarł na wiatr
otulił się płaszczem piór
i zapatrzył w dal
hen
za horyzont
rękoma objął kolana
głowę wdzięcznie skłonił
i zadumał się
i rozmarzył
jak tylko anioł potrafi…
Anioł Codziennej Troski
będzie zbierał i sklejał okruchy miłości co się w życiu potłukły na milion kawałków
rozsypane puzzle przyjaźni ułoży w nowe obrazy
będzie leczył blizny po łzach
pieścił wspomnienia
kolekcjonował dawno przeczytane listy…
Zbiera siły.
Mówią, że anioły mają zieloną duszę.
z cyklu ANIOŁY DOMOWE
deska, mixed media, olej, wosk
Anioł Świąt Bożego Narodzenia…

ale czy zawsze je widzimy?
Czy czujemy ich anielską obecność?
A one są. Tuż obok.
Chodzą za nami krok w krok…
Siadają przy naszym stole…
Mijają nas na ulicy…
Lecą ku nam z przestworzy…
Anioł w locie… tak, ten wygląda najpiękniej – jednym skrzydłem rozrzuca chmury, drugim ze świstem rozcina powietrze…
Anioły są dobre.
I bywają anioły złe…
Wszystkie są piękne i niezbędne.
Pomagają .
Ale i zwodzą….
Są takie z przetrąconym skrzydłem…
I takie, które skrzydeł nie mają wcale…
Każdy z nich ma takie samo prawo do istnienia.
Życie bez nich nie miałoby sensu żadnego.
*******************************************************************************
Chodzę tak sobie już od czasu jakiegoś, chodzę… i prace anielskie wykonuję, a to okna umyję, a to pierniki upiekę, a to bombkę wymodzę, czy inny stroik jaki…
Aż wreszcie czas przyszedł, żeby jako ten anioł rodzinny prezenty pod choinkę sprawić, więc do miasta się wybrałam – w Anielską choć nie Złotą Niedzielę…
a bo to jutro już poniedziałek – muszę pranie i prasowanie z anielskim spokojem poczynić,
potem wtorek – czeka mnie konieczne wyjście w sprawach urzędowych,
a po powrocie o anielskich pracach świątecznych już mowy nie będzie, bo urzędy mnie wykańczają…
potem środa – środek tygodnia – zleci, nawet się nie obejrzę i nie zarejestruję kiedy…
czwartek anielsko w pracach przedświątecznych sobie odpuszczam, bo któż to wie co mi wypadnie?…
a potem piątek, z absolutnie anielskim ubieraniem choinki, zawieszaniem światełek anielskich gdzie popadnie i gdzie nie popadnie, z oplataniem girlandami balustrad w siedzibie rodowej, z wykładaniem w różne dziwne miejsca anielskich zapachów świąt, w postaci rozczochranych goździków, lasek cynamonu , gwiazd anyżu i suszonych pomarańczy, z przytroczeniem jemioły u powały z wielką wiarą w jej anielską moc przynoszenia szczęścia domowi…
potem pracowity weekend – z dawno już zaplanowanym gotowaniem i słodkim pieczeniem makowca i sernika…
później to już znowu poniedziałek – ostatni dzień przed, więc jeszcze makiełki, pierogi i ryba z pieca, bo musi się z sosem przegryźć…
No a potem to już Wigilia i anielska cicha noc…
Więc wybrałam się dzisiaj…
Chodzę tak sobie po ulicach i sklepach, rozglądam się z ciekawością wielką, i same czynności anielskie widzę.
A więc najpierw – anioły zaświeciły na Starym Rynku, na Placu Wolności i Świętym Marcinie, przytuliły się do latarń i murów, przysiadły na pustych klombach i opustoszałych ławkach, ubrały Koziołki w kożuszki. Niektóre snują się cokolwiek znudzone po chodnikach, inne rozsiadły się po wystawach i spoglądają zdziwione na zabieganych ludzi…
Jeszcze inne ze zwykłych ludzkich okien zerkają ciekawie i świątecznie, w poświacie kolorowych lampek…
Są też takie etatowe w sklepach – a to jogurtem taki poczęstuje, a to dzwoneczkiem podzwoni, a to aureolką zatrzęsie, a to cukierka dziecku wciśnie (obcemu, bo moje w domu zostało)…..
Potem zobaczyłam anioły przebrane.
Mrowie całe anielskich ludzi przyodziało czerwone gwiazdorowe szatki, worki wielkie do boków reniferów mechanicznych przytroczyło, głowy z rozwianym anielskim włosem czapkami ( z pomponikiem białym, a jakże!) przyozdobiło – i tak to tysiąc anielskich Gwiazdorów ( bo w Posen Gwiazdor chodzi, nie Mikołaj) na ogromnych harleyowych reniferach trzymanych za wygięte rogi, trąbiąc przeraźliwie, a głośno, przejechało Świętym Marcinem i ruszyło w świat daleki, powiewając tysiącem białych bród…
Pewnie prezenty rozwożą, bo cóż by innego mogli w takim pędzie i w takiej ciżbie czynić??
I myślę sobie teraz, że to wcale nie przebrane, ale najprawdziwsze anioły były!
No i wreszcie anielskie zakupy w Plazie, zaiste też anielskiej, bo anielską cnotę spokoju i opanowania ćwiczyć mi tam przyszło, co by nie chwycić za bombkę jaką i nie zrobić anielskiego porządku z tą idiotyczną plazową architekturą, no bo ileż można – nawet anielską cierpliwością dysponując! – wytrzymać, gdy wciąż tylko schody w górę, schody w dół… schody w górę i znów w dół… i znów w górę, i … i co z tego, że ruchome??!!… Schody to schody!
Ale zdzierżyłam i anieli wynagrodzili mi brak reakcji, bo otóż tam oczarował mnie i uwiódł na amen nastoletni, prześlicznej aparycji anielskiej będący, długoblondkręconowłosy aniołeczek z cudnie migocącymi skrzydełkami (lampki tam miał! nic nie cyganię! lampki… migocące w rytm kolędy!). Siedział sobie skromnie przed wejściem do sklepu któregoś i miał zapewne w kontrakcie przykazane oferować z anielską natrętnością jakiś anielski towar…
miał, ale…
ale on zakrył sobie uszy białymi, puchatymi słuchawkami, anielską głowinę z lekko przekręconą aureolką wdzięcznie na ręce skłonił, oparł książkę o kolana, żeby widać nie było… i zaczytał się na całego, odpłynął do swojego anielskiego świata, o tym tu, ziemskim, kompletnie zapominając, a i kontrakt na czynności anielskie w głębokim poważaniu mając…
aż anielsko było popatrzeć….
Com też z upodobaniem ogromnym czyniła parę dobrych chwil, zaglądając ciekawie, cóż że z takim zapamiętaniem poczytuje to anielsko cudne dziecię…
Doskonale zobojętniałam na wcale gromkie pomruki Najlepszego Upadłego Anioła, z iście anielską cierpliwością ignorując natarczywe wyrywanie ręki ze stawu, a nawet – tak!! – popychanie od tyłu!…O zupełnie nieanielskim szarpaniu za torebkę już nawet nie wspomnę…
A potem kupiliśmy anielsko piękną choinkę.
I teraz jeszcze tylko powieszę na ścianie Anioła Świąt Bożego Narodzenia, dopiero co skończonego, żeby w Święta nad domem czuwał i anielskimi skrzydły go otulał…
I prześlę Wam anielskich myśli odrobinę…
I w nocnej chwili uzmysłowię Najlepszemu, że anioła on ma najprawdziwszego, a nie zwykłą żonę…
I dzień uznam za skończony…
Anioł jest wynikiem mojej zabawy z Powertexem, ale zabawy „po mojemu” 🙂
jest wysoki (33cm), w płaszczu koloru starego, patynowanego złota, złamanego miejscami oliwką, miejscami miedzią i bursztynem, zdobionego dwoma turkusowymi guzami-kaboszonami…
pod nim widać spodnią suknię, jaśniejszą i bardziej połyskliwą jasnym, ciepłym złotem i z kolejnym kaboszonem, tym razem skrzącym się niczym diament,
skrzydła połyskują mu perłową miką, mienią się srebrem i brylantowymi, maleńkimi iskierkami, ukrytymi wśród piór.
To Anioł Świąt, nie szczędziłam mik i złota, miał być „bogaty” – i jest, tyle, że teraz nie potrafię zrobić mu takiego portretu, na którym wszystko dałoby się pokazać… stąd tyle zdjęć, stąd tyle ujęć i tak różne oświetlenie…
ANIOŁY DOMOWE – Tribus – Przed skokiem…

ANIOŁY DOMOWE – Przed Skokiem – Tribus…
Bardzo lubię ten anielski ludek, choć może niekoniecznie w wydaniu sielsko-słodko-łzawym (no chyba, że rzecz tyczy okresu okołobożonarodzeniowego 🙂 ) lubię też prace na desce (ot, choćby ikony…) stąd też powstał zamysł zrobienia serii prac aniołowych pod wspólną nazwą ANIOŁY DOMOWE – ten pokazywany tu – właśnie szykujący się do skoku na ziemię – to Tribus (bo urodził się jako trzeci)…
Z obu poprzednich jeden, ten o imieniu Unum właśnie jest w drodze do domu, którym ma się opiekować (jak już dostanę potwierdzenie, że dotarł, to go pokażę), drugi – Duo – w swoim domu docelowym zdążył już zamieszkać – ale pokazać go nie mogę, bo niestety nie zdążyłam zrobić mu sesji…
deska 330 x 160 x 28 mm
praca z wykorzystaniem masy strukturalnej, tkaniny, szlagmetali, szlagaluminium, wosków pozłotniczych, mik, patyn, bitumu, masy perłowej, metalizowanych akryli.
Wykończenie – wosk.